czwartek, 29 maja 2008

Koniec przedstawiena...




Stoję samotna, pośrodku sceny,
gdy opadł kurz, umilkły brawa.
Na wprost, za rzędem rząd foteli,
na których nikt już nie zasiada.

I to już koniec przedstawienia?
A gdzie podziała się publika?
Dopiero przecież biła brawo,
gdy grałam spektakl mego życia.

Klaszczę i tupię. Patrzę wokół,
próbując zmącić lepką ciszę.
I tylko raz, gdzieś, hen wysoko,
coś – jakby śmiech szyderczy – słyszę.

Wszyscy już dawno wyszli wcześniej.
Bez sztucznych braw, bez zbędnych bisów.
Sufler też zniknął. Jego sprawa.
I tak to koniec benefisu.

Mnie też już nie ma, też odchodzę.
Kłaniam się nisko i już znikam.
Wyciągam drżącą rękę w ciemność,
by zgasić światło. Już tylko cisza...

Brak komentarzy: